Historia młodej Mamy

Pierwsze pół roku po urodzeniu synka spędziłam w domu. Wiedziałam, że prędzej czy później czeka nas rozstanie, bo musiałam wrócić do szkoły (byłam wtedy w liceum). Dlatego od samego początku starałam się raz na jakiś czas zostawić Mateusza z kimś z rodziny. Początkowo było to 30 minut, a z czasem nawet kilka godzin.

Po kilku miesiącach z Mateuszem zostawały również moje koleżanki, a więc osoby które znał trochę słabiej. Zaowocowało to tym, że w wieku 6 miesięcy zupełnie nie płakał za mną, gdy musiałam zniknąć na kilka godzin. Z perspektywy czasu wiem, że ułatwiło mu to również adaptację w przedszkolu, gdzie na początku nie znał przecież ani pań przedszkolanek, ani dzieci ze swojej grupy.

Takie postępowanie pomogło również mi samej - wracając do codziennych zajęć nie myślałam na okrągło czy mojemu dziecku nie dzieje się krzywda albo czy nie rozpacza z powodu braku mamy. Wiedziałam już jak synek zachowuje się, kiedy zamykają się za mną drzwi i przynajmniej jedno zmartwienie miałam z głowy.

Wracając jednak do czasu przed powrotem do szkoły - przez te pierwsze miesiące spędzałam z małym niemal całe dnie w domu. W pewnym momencie zauważyłam, że ma to na mnie zły wpływ. W kontaktach z innymi ludźmi zaczynało mi brakować wspólnych tematów do rozmów, źle czułam się w towarzystwie. Łatwo się denerwowałam, bo nie starczało mi już cierpliwości dla kogoś innego niż moje dziecko ( a i dla niego czasem mi jej brakowało). Pojawiały się nawet myśli, że wiele bym dała za chwilę spokoju. Wytchnienie dał mi właśnie powrót z urlopu macierzyńskiego. Odkryłam, że odrobina tęsknoty dobrzy mi robi i że po powrocie do domu kocham swoje dziecko tak
jakby... bardziej. Każda chwila była dla mnie podwójnie cenna, bo wiedziałam, że czas spędzony z dzieckiem mija szybko i bezpowrotnie. 

Uwielbiam być mamą, ale powrót do szkoły potraktowałam nie jako przykry obowiązek, a jako możliwość oderwania się na chwilę od codzienności. Takie pozytywne myślenie to podstawa i bez tego ani rusz. Przerwy między lekcjami wykorzystywałam na rozmowy ze znajomymi i dzięki temu nie straciłam z nimi kontaktu. Siedząc w domu na pewno spotykałabym się z nimi rzadziej i
przypuszczalnie mielibyśmy o wiele mniej wspólnych tematów. Nie każdy ma ochotę słuchać na okrągło o czyimś dziecku, a przebywanie ze sobą sprawiło, że było sporo spraw, o których mogliśmy porozmawiać.

To, że do szkoły wróciłam z uśmiechem wcale nie oznacza, że nie tęskniłam za dzieckiem. Wręcz przeciwnie - często o nim myślałam. Byłam spokojna o to, że zajmują się nimi zaufane osoby, ale brakowało mi naszych przytulanek i buziaków. Dlatego w mojej torebce na stałe znalazło się nasze wspólne zdjęcie, a w późniejszym czasie dołączył do niego jeden z pluszaków Mateusza, którego traktowałam jak talizman na szczęście. Wystarczała chwila z tymi przedmiotami w zasięgu wzroku i już odzyskiwałam wewnętrzny spokój. 

Uśmiechnięta i zadowolona mama, to szczęśliwe dziecko. Gdybym zamartwiała się rozstaniem, to małemu na pewno udzieliłby się mój niepokój. Jestem pewna, że wtedy reagowałby płaczem, gdybym tylko na moment zniknęła mu z oczu. Mogłabym też zapomnieć o spokojnych nocach, bo maluchy właśnie wtedy najsilniej odreagowują emocje. A tak wychodziłam z domu z uśmiechem na ustach... i wracałam do niego z jeszcze większą radością.

Katarzyna Welka

Komentarze Facebook

Aby dodać treść zaloguj się lub wyślij na adres redakcji)

Chcesz poinformować o konkursie, akcji lub ciekawym wydarzeniu, które organizujesz? Wyślij link do konkursu wraz z opisem na adres redakcji redakcja(@)blogimam.pl :)

Patronat BlogiMam